Redford podążył w dobrym kierunku, zdiagnozował problem, zadał odpowiednie pytania i udzielił właściwych odpowiedzi, choć niestety pogrążył się w niepotrzebnym słowotoku. Niemniej jednak pokazał dokąd zmierza nasz świat (stabloidyzowane media goniące za newsem, zastraszeni dziennikarze, plastikowi politycy głośno gardłujący przed kamerami o wartościach, gdy opada puder straszący pustym mózgiem, lepkimi rączkami i opuszczonymi gaciami, mająca wszystko w odbycie młodzież i ci nieliczni idealiści skazani na zagładę). Bo według Redforda Ziemię odziedziczą nie pokorni, tylko skorumpowani.
Wartością tego filmu jest diagnoza wynikająca z odpowiednio postawionych pytań. Zgoda.
Jednakże te pytania pozostają bez odpowiedzi. Ten trud w sprytny sposób jest przerzucony na odbiorcę, któremu ułatwia się zadanie przeplatając wątki w tak umiejętny sposób. I to właśnie w mojej ocenie jest najważniejsza, choć niestety jedyna wartość tego filmu.
Dla mnie rewelacja. Zdecydowanie film, zgrabnie połączone wątki, plany, dzięki nim to wszystko ma głębszy wymiar - takie 3D dla społecznej wyobraźni. No, ale film akcji to nie jest, nie każdemu się spodoba.
To diagnoza, dotyczy stanu obecnego, film nie jest jednoznacznie pesymistyczny. Zresztą reżyser (Redford) nieprzypadkowo zagrał profesora, który pracuje nie dla pieniędzy, ale dla tych nielicznych studentów, których udaje mu się zapalić do swych idei (że warto być zaangażowanym, że nie jest wszystko jedno jak żyjemy, co myślimy). Na końcu mamy znak zapytania - student przed telewizorem wyraźnie zastanawia się jakiego wyboru dokonać: święty spokój, czy zaangażowanie.
Dla mnie ten film niesie nadzieję, że są tacy, którym naprawdę nie jest wszystko jedno, i żyją ideami, w które wierzą, a nie tylko plakatują sobie nimi paszcze. I, że warto włożyć wysiłek, by przekonać do takiego życia choćby jedną osobę.